Tempera poczuła, że policzki zaczynają jej płonąć.
— Wasza wysokość jest... bardzo uprzejmy. — Spodziewam się, że dziś po południu będzie pani malować — powiedział książę. — Czy płótna odpowiadają pani? — Tak... naturalnie — wyjąkała Tempera. — Myślę, że znam odpowiedź na moje pytanie — mówił dalej książę. — Dręczy panią problem, którym nie chce się pani ze mną podzielić. Tempera uczyniła nieznaczny gest dłońmi. Zastanawiała się, co zrobić, by książę zrozumiał, że ona nigdy nie podzieli się z nim swoimi problemami i że nie powinien tu siedzieć 121 i rozmawiać z nią, podczas gdy lady Rothley romansuje z hrabią, człowiekiem, który może jedynie zepsuć jej reputację. — Wielu ludzi nieraz zwierzało mi się ze swoich kłopotów — ciągnął książę delikatnie — i muszę się pochwalić, że tylko w wyjątkowych sytuacjach nie byłem w stanie im pomóc czy choćby udzielić rady, na którą czekali. Chciałbym, żeby mi pani zaufała. — To niemożliwe! Zupełnie... zupełnie... niemożliwe! Ogromna pasja, z jaką mówiła, brała się z tego, że z trudem przychodziło jej nie ulec gorącej prośbie brzmiącej w jego głosie. Po chwili powiedziała spokojniej: — Wasza wysokość musi mi wybaczyć. Wiem, że uważa pan, iż postępuję bardzo głupio, ale tylko ja wiem, dlaczego tak jest. — Jest pani tego pewna? — zapytał. Jakby pod naciskiem woli księcia Tempera odwróciła głowę i spojrzała na niego. Ponieważ oboje siedzieli na ziemi, ich oczy spotkały się. Czas jakby stanął w miejscu. Tempera z trudem chwytała oddech. Było tak, jakby oboje zeszli się w końcu po jakiejś długiej wędrówce w wieczności, lecz jednocześnie dzieliła ich przepaść: lady Rothley, przybrana tożsamość Tempery i, co najgorsze — falsyfikat skradzionego obrazu. — O co chodzi, proszę powiedzieć — nalegał książę. Temperze przeszło przez myśl, że powinna mu wszystko wyznać. Choć książę nie poruszył się, czuła, że wyciągnął ku niej ręce. Wystarczyło wykonać jeden maleńki ruch, a znalazłaby się blisko niego i mogłaby ukryć twarz na jego piersi. Zdobywając się na nadludzki wysiłek, Tempera odwróciła wzrok. Czar prysł. Poczuła, że silny ból przeszywa ją na wskroś. 122 Gwałtownie podniosła się z trawy. — Muszę... muszę wracać... wasza wysokość — powiedziała przerażona. Brakło jej tchu, a jednocześnie głos jej brzmiał bardzo dziewczęco. — Błagam waszą wysokość, proszę ze mną nie rozmawiać... nie podchodzić do mnie. Nie potrafię... tego wyjaśnić, ale jest to coś, co... nie może... znowu się zdarzyć.