- Nie będę cię trzymał dłużej - rzekł na zakończenie
- ale gdybyś czegoś potrzebowała, to proszę, nie wahaj się do mnie zadzwonić. O każdej porze. Podziękowała, pożegnała się i odłożyła telefon. - Kto to był? Podniosła wzrok i zobaczyła Christophera, który w nieco lepszym, ale nadal okropnym, stanie stał w progu w białym płaszczu kąpielowym. - Odpowiadałam na różne telefony. Ten był od Robina Allbeury'ego. - Czego on chciał od ciebie? - Myślał, że wciąż jestem w trasie, pytał, jak mi idzie. - Umilkła na chwilę. - Wiesz, że jedliśmy razem obiad w zeszłym tygodniu. - Jak milutko. - Co ma znaczyć ten ton? - Oburzenie wróciło. - Kolacja z adwokatem od rozwodów... - Chciał zaprosić nas oboje, ale ciebie nie było! Czemu ja się przed tobą tłumaczę? - Przepraszam. - Christopher nadal stał w drzwiach. - Co mu powiedziałaś? - Teraz? Że Jack zachorował, to chyba oczywiste. - Nic więcej? - Oczywiście, że nie. - Dziękuję. - Nie zrobiłam tego ze względu na ciebie. Rano okazało się, że Jack zareagował dobrze na nowe antybiotyki, a sińce Christophera zrobiły się fioletowo-zielono-czarne. Uzgodnili z Lizzie historyjkę o napadzie rabunkowym, chociaż gdy Jack usłyszał ją przez telefon, nie chciał uwierzyć, że ojciec jest cały i zdrowy, póki nie zobaczy go na własne oczy. Christopher poprosił Lizzie, by jeszcze raz przemyślała sprawę. - Teraz myśli, że mnie napadnięto, więc wszystko będzie grało... najwyżej się trochę przejmie. - Nic nie będzie grało, bo to nieprawda. Nawet jeśli cię nie obchodzi, że okłamiesz własne dziecko, to gdy tylko pokażesz się w szpitalu, wszyscy zaczną cię wypytywać o szczegóły, o policję i... W porządku - poddał się Christopher. - Dopięłaś swego. Ale Jack był taki zmartwiony, że mnie nie zobaczy... - A czyja to wina? 84 Chociaż Allbeury ucieszył się z telefonu od Lizzie, jednak z jego punktu widzenia rozmowa okazała się niezadowalająca: trwała za krótko i za bardzo go zdenerwowała. Lizzie wytłumaczyła mu powód napięcia w swoim głosie. Jack trafił do szpitala, a ona, co naturalne, bardzo się o niego bała. A jednak Allbeury wyczuwał jeszcze jakąś inną przyczynę, co najmniej równie ważną, jak obawa o syna. Wade. To był klucz do wszystkiego.